Krucha potęga jednak pęka - suplement
O ryzyku katastrofy w świecie cyfrowym powiedziano dość dużo. Ale jak to ze wszystkimi ostrzeżeniami bywa, dopóki nas nie dotkną bezpośrednio – interesujemy się nimi co najwyżej pobieżnie. Myślimy: „coś, ktoś mówił, że nie powinno się tak robić, ale to pewnie mnie nie dotyczy”. Lecz jak trafia się prawdziwa tragedia – rusza lawina działań. Otóż tragedia się w jakimś sensie zdarzyła, choć szczęśliwe bez dramatycznych skutków. Powiedzmy - wersja demo tragedii: nominowany do Oskara film Andrzeja Wajdy, pierwszy w Europie film postprodukowany w 4K, złożony w FN jako pierwszy film w tej rozdzielczości archiwizowany cyfrowo - właśnie stracił ostatni akt. Bezpowrotnie. Mam nadzieję, że ruszy lawina działań.
Tragedia w wersji demo
Sprostuję na wstępie, że mowa o cyfrowej wersji obrazu 4K „Katynia”, archiwizowanej na dyskach, bo wersja HD (kasety HDCAM SR) i analogowa wersja naświetlanego w 4K negatywu 35mm ma się dobrze i pozwala w pełni na przywrócenie oryginału. Zatem tragedia ma wymiar demonstracyjny – doszłoby do niej w pełnej okazałości, gdyby film nie miał negatywowej, analogowej matrycy 35mm. Szczęśliwe miał. Ale wiele filmów produkowanych po 2012 roku takich matryc nie posiada, bo świat się zmienił i nie potrzebujemy negatywu na żadnym z etapów produkcji i dystrybucji.
W konsekwencji więc – w archiwach zostają cyfrowe matryce, trzymające w sejfach obudów niewidzialną zawartość bitów. I wyglądają całkiem solidnie w tych pięknych opakowaniach, obudowach, z logotypami poważnych firm zajmujących się produkcją elektroniki. Patrzą na nas i uspokajają nas, że wszystko jest dobrze i pod kontrolą, nie mącąc naszego dobrego samopoczucia
i wrażenia pełnego bezpieczeństwa.
Jako, że miałem niewątpliwą przyjemność produkować w Akson Studio dla Michała Kwiecińskiego ów film i ogłaszać światu pionierskie dokonanie Pawła Edelmana i firmy Chimeny Pot, wówczas pod wodzą Jędrzeja Sablińskiego, przy wsparciu technologicznym Kamila Rutkowskiego - w postaci pierwszego
w Europie DI w rozdzielczości 4K, to w konsekwencji także po raz pierwszy w Polsce miałem okazję zmierzyć się z problemem cyfrowej archiwizacji tak dużej liczby danych w przypadku filmu.
Jak to dyski? Nie mamy tego w cenniku!
Archiwum Filmoteki nie miało wówczas przyjętych norm dla cyfrowych kopii, szczególnie w takiej masie danych (rozdzielczość 4K). Niemniej mimo braku pozycji w cenniku - dyski z cyfrową matrycą filmu „Katyń” zostały do archiwum przekazane i przeleżały tam 7 lat. W ciszy, spokoju w pełnej harmonii ze środowiskiem zewnętrznym. I pewnie nadal by tam leżały budując mit cyfrowej twierdzy, gdyby nie to, że w 2007 roku nie było potrzeby przygotowywania DCP do projekcji kinowych, a dzisiaj jest.
Gdyby chcieć film pokazać w kinie, to dzisiaj trzeba już zrobić DCP. Jak? Oczywiście najprościej jest sięgnąć po cyfrową matrycę i przekonwertować pełnej jakości pliki do danych formatu DCP. Tak też próbowano uczynić.
Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było…
Niestety okazało się, że jeden z kilkunastu dysków (na ówczesne czasy niezwykle dobrych, pojemnych i szybkich) nie wystartował, a jego próba rewitalizacji - a jakże, podjęta - zakończyła się smutną konstatacją. Im bardziej zgłębiano tajemnicę dysku, tym bardziej przerażający obraz smutnej rzeczywistości się wyłaniał: w wyniku uszkodzenia mechanicznego, głowica dysku zniszczyła powierzchnię talerza z danymi. A co za tym idzie zniknęło cyfrowe dzieło na nim utrwalone. Bezpowrotnie. Bo cyfrowe wersje filmu zapisane na HDCAM SR to jedynie marna kopia w rozdzielczości mniejszej niż połowa oryginału. Na dziś wprawdzie wystarczająca do emisji w TV, ale do telewizji jutra – już nie.
Ciągle nowe media
Zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że postęp technologiczny gna tempem stada koni na dzikim zachodzie i że nosimy w kieszeniach telefony komórkowe z mocą obliczeniową, której użyto do lądowania na Księżycu, a telewizor 4K nie jest mirażem inżynierów - fantastów, tylko produktem sprzedawanym w każdym hipermarkecie. Co oczywiście niemal 10 lat temu, gdy rozpoczynała się produkcja „Katynia” było nie do pomyślenia.
Gdyby ktoś zniszczył „Bitwę pod Grunwaldem” (oby nie!), to ludzkość nie utraciłaby możliwości zapoznania się z dziełem Jana Matejki dzięki licznym reprodukcjom, ale podziwianie oryginału nie byłoby już możliwe. Idąc tym tropem – utrata tych danych nie wpłynie na możliwość oglądania filmu „Katyń” z wielu mniej lub bardziej udanych kopii. Ale nadążenie za rozwojem dystrybucji – w kinie i tv – nie będzie już możliwe. To znaczy: nie byłoby możliwe, gdyby nie analogowa, negatywowa matryca 35mm.
Bez przesady – jest druga strona medalu
Oczywiście można szukać przyczyny takiego obrotu sprawy, dociekać jak to się stało i argumentować, że analogowa kopia też może zostać zniszczona np. w pożarze, etc. – a z drugiej strony światowe cyfrowe archiwa przecież jakoś sobie radzą z przechowywaniem danych (NASA, Google, Facebook, banki, etc.).
Owszem – to prawda. Ale przechowywanie danych to m.in. redundancja (duplikaty cyfrowe), ciągła migracja danych (dla fizycznej jakości sprzętu i technologicznej aktualności formatów zapisu), magazynowanie części zamiennych do urządzeń w określonych standardach. Lecz w Polsce takiej otoczki przechowywania danych cyfrowych w archiwum FN nie mamy.
Ponadto – w tym konkretnym przypadku możemy mówić o pechu i nieumyślnym, przypadkowym uszkodzeniu mechanicznym. W końcu pozostałe dyski ruszyły i pozwoliły odczytać dane.
Mądry Polak po szkodzie
Jednak równie dobrze za chwilę może się okazać, że mamy problem natury magnetycznej (pole wywołane burzą lub nietrwałość powierzchni talerzy). I to nie na jednym, ale na wszystkich dyskach. Tylko czy chcemy doczekać takiego stanu bezczynnie, a potem martwić się i mądrzyć – jak to Polacy, po szkodzie?
Wykorzystajmy tę tragedię „demo”, żeby się pomądrzyć przed prawdziwą szkodą i wypracujmy rozwiązanie, które pozwoli skutecznie archiwizować dane. Albo rozwiązanie w postaci decyzji o stosowaniu trwałego nośnika (np. negatywu 35mm), albo rozwiązanie w postaci profesjonalnej archiwizacji cyfrowej, z redundancją i ciągłą migracją (choć to drogie i nierozpoznane w zakresie większym niż 20 lat).
Trudno nie zakładać, mimo iż dzisiejsza telewizja i kino wymagają od nas (i to wystarcza) rozdzielczości 2K, że w niedalekiej przyszłości kolejne formy dystrybucji w kinie, tv czy Internecie – będą oczekiwać treści o rozdzielczości nie 2K, a 4K, 6K, czy 8K. Dlatego produkujmy i archiwizujmy z założeniem, że wykonanie najlepszej z możliwych wersji jakościowej będzie realne dzięki dostępowi do wysokiej jakości oryginałów, które przetrwają próbę czasu. Próbę czasu w sensie fizycznym (nie zniknie, nie zniszczy się oryginał) i technologicznym (zapiszemy dziś obraz i dźwięk tak, by w przyszłości móc do eksploatacji uzyskać więcej danych niż potrzeba ich w momencie tworzenia).
Kamil Przełęcki
VIII'2015 / Kamil Przełęcki
Publikacja: KIPA