Piraci w krótkich spodenkach
W gąszczu nowych technologii i modeli biznesowych – dorosły człowiek nieco mniej zorientowany w świecie Internetu ma olbrzymi problem z identyfikacją tego co jest piractwem, a co nim nie jest. Nie pomaga w tym ani prawo, ani wyrazista komunikacja społeczna. Odróżnianie dobrego od złego stało się bardzo trudne i nie zawsze można jednoznacznie określić co jest działaniem legalnym, co dobrym, co pożądanym. Do tego wiele jest paradoksów, co dodatkowo mąci obraz sytuacji. Jednak instynktownie czujemy, że coś chyba jest nie tak. Dlatego niezwykle ważną rolę do odegrania w kształtowaniu przyszłych postaw mają nauczyciele dzieci pokolenia Internetu.
Czarne czy białe?
Świat cyfrowy i Internet jest jak wynalazek energii nuklearnej. W rękach szaleńców bywa zabójczy. Mądrze wykorzystywany jest niezwykle cenny społecznie i bardzo pożyteczny. Niestety podniósł do potęgi i tak już skomplikowany problem wartości intelektualnej (autorskiej i majątkowej). O ile 30 lat temu za wytwór artystyczny i intelektualny trzeba było zapłacić, bo wiązało się to z materialnym nośnikiem (książka, płyta, gra planszowa), którego pożyczenie skutkowało brakiem po stronie właściciela – to dziś mamy do czynienia z dzieleniem się, udostępnianiem i darowaniem, które nie skutkuje stratą u darczyńcy. Nauczyliśmy się rozmnażać cyfrowy intelektualny „chleb i wino”, co w wyobrażeniu konsumentów kultury sprzed pół wieku graniczyło z cudem. Ale ten cud rodzi katastrofalne skutki dla wytwórców treści, które mogą być cyfrowo duplikowane i transgranicznie dystrybuowane w ułamku sekundy.
W obecnej sytuacji prawnej – choć bardzo niejasnej z uwagi na nowe definicje i sposoby eksploatacji – kształtuje się dość wyraźny obraz podziału świata na tych co łamią prawo i tych, co tego prawa nie łamią – choć działając z pozoru legalnie są wodą na młyn przestępców. Mechanizm jest właściwie niemal identyczny jak w przypadku narkotyków, które można zażywać, niemniej nie można ich posiadać ani sprzedawać. Ci co oglądają filmy z nielegalnych źródeł – de facto prawa nie łamią (choć to tylko kwestia ułomności ustaw,
w których nie przewidziano takiej sytuacji). I choć działanie nie jest niezgodne z obowiązującą obecnie sytuacją prawną – to napędza szarą strefę paserów korzystających z czyjejś własności. Ścigani i karani są Ci co treści cyfrowe, których nie są posiadaczami, dystrybuują – bez względu na to czy płatnie czy nie, bo to kwestia nomenklatury waluty. Altruizm to tak czy inaczej nie jest.
Norma społeczna i świadomość konsekwencji
Rodzi się zatem pytanie: skoro mogę oglądać nie łamiąc prawa karnego (łamiąc jednak zasady etyki) to dlaczego to ma być mój problem? To problem tych – co udostępniają treści w sposób nielegalny. Tak, ale sens ich istnienia warunkowany jest popytem tych, co prawa nie łamią. A popyt ten warunkowany jest ceną, wygodą, ale też nieświadomością i normą społeczną. W naturalny sposób wybieramy to, co tańsze
i łatwiejsze w użyciu (tu: łatwo dostępne). Jednak coś sprawia, że w wielu wypadkach idziemy ścieżką droższą i trudniejszą w użyciu.
Dlaczego? Bo kieruje nami świadomość konsekwencji i norma społeczna.
O ileż łatwiej byłoby wejść do sklepu wziąć chleb i wodę i nie płacąc za nie wyjść na ulicę, by w spokoju posilić się i ugasić pragnienie. Taniej – bo za darmo. Łatwiej – bo nie trzeba pracować, by zarabiać pieniądze, nie trzeba stać przy kasie, wyjmować portfela… A jednak większość z nas tego nie robi. Wybieramy drogę trudniejszą i droższą. Dlaczego? Bo kieruje nami świadomość konsekwencji i norma społeczna uznająca takie zachowanie za kradzież. Choć z drugiej strony trudno odmówić takiemu zachowaniu konieczności zaspokojenia życiowej potrzeby. Skoro nie mam wystarczająco dużo pieniędzy muszę ukraść, bo muszę jeść! W świecie zwierząt nawet zabijanie jest tym powodem rozgrzeszane, uzasadniane, tłumaczone.
W świecie cyfrowym taka norma nie występuje. Przecież oglądając film czy ściągając piosenkę nikomu niczego nie zabieram. Kopiuję, duplikuję, pomnażam – ale nie zabieram! A skoro nie zabieram – to to nie jest kradzież. Poza tym nie stać mnie na płacenie za bilety do kina, za płyty, za dostęp do serwisów – bo mało zarabiam. A przecież dostęp do wytworów kultury to potrzeba życiowa - niemal tak samo ważna jak jedzenie, picie, oddychanie i spanie.
Kierując się tą logiką można przyjąć, że jeśli ktoś chce jeździć jaguarem, bo jest to samochód wygodny, bezpieczny i elegancki – a nie stać go na zakup, to powinien go ukraść, by zaspokoić swą życiową potrzebę.
Bardzo dobrym przykładem zmieniających się norm społecznych ostatnich lat jest palenie papierosów. Ze stylu życia przekształciło się w zachowanie społecznie naganne, z którym ludzie wstydliwie kryją się po kątach. W czasach P.N.I. (przed narodzinami Internetu) – palenie było nieodzownym elementem każdej okoliczności towarzyskiej. Dzisiaj są środowiska, w których zapalenie papierosa przy jedzeniu traktuje się jako zachowanie nieobyczajne, porównywalne z trzymaniem nóg na stole. I to w naszym kręgu kulturowym.
Czyli zmiana normy jest możliwa. Możliwa, jeśli jest poparta edukacją i to edukacją na różnych poziomach. Pozytywna indoktrynacja sprawia, że papierosy dzisiaj to nie jest szyk, styl, dorosłość – a słabość wobec nałogu, samo destrukcyjna głupota niszcząca zdrowie, nieprzyjemny zapach z ust. Palisz = jesteś słaby, niehigieniczny, źle wychowany. Taki sam proces czeka nas z wykształceniem w młodym pokoleniu poszanowania dla niematerialnej wartości intelektualnej. W uświadamianiu sobie tego bardzo pomaga wypieranie pieniądza fizycznego przez elektroniczny, co sprawia, że zaczynamy czuć realną wartość rzeczy niematerialnych. Ale droga do sukcesu jest długa i wyboista.
Wiele pracy trzeba włożyć w to, by kopiowanie nielegalnych treści było uznawane za coś „obciachowego”. Propagowaniem takich wartości zajmuje się fundacja Legalna Kultura prowadząca akcję pod tą samą nazwą (http://legalnakultura.pl/pl).
Łatwo mówić, trudniej zrobić – jak rozpoznać wilka w owczej skórze
Problemów czyhających na Don Kichotów walczących o zmianę zachowań młodego pokolenia jest wiele. Poza brakiem normy i świadomości konsekwencji są jeszcze: niewiedza, zmieniające się modele biznesowe, zmieniające się technologie. Jeśli przyjmiemy, że oglądanie treści z nielegalnych źródeł za darmo jest porównywalne z kradzieżą i uda nam się to w świadomości ludzi utrwalić – natychmiast pojawia się problem odróżniania tego, co jest nielegalnym źródłem od tego, co nim nie jest. Tym bardziej, że paradoksalnie źródła legalne mogą nie wiązać się z żadną płatnością, a źródła nielegalne – mogą wymagać opłaty. Doświadczenia świata realnego mówią, że zabranie czegoś bez płacenia jest kradzieżą, a jeśli za coś zapłacimy – to możemy czuć się zwolnieni z tego podejrzenia. Jeśli w dyskoncie płacimy podejrzanie niską cenę za towar – to myślimy PROMOJCA! I nie przyjdzie nam do głowy podejrzewać, że szef supermarketu napada na tiry z żywnością, a potem sprzedaje w nim kradzione produkty. Skoro market stoi i nikt go nie zamknął, to pewnie jest legalny. Idąc dalej tym tropem – skoro w serwisie z filmami czy muzyką pobierane są opłaty – to zapewne jest to usługa legalna. Kierując się analogią do supermarketu – można tak rozumować.
Tak myśli ponad 80% ankietowanych Internautów. Ale przecież diler sprzedający narkotyki czy podejrzany typ w bramie sprzedający zegarki zza pazuchy też chce od nas pieniądze, a nie mamy poczucia, że transakcja jest legalna. Co różni te dwie sytuacje? Wiarygodność i rozpoznawalność marki. Trzeba więc mieć świadomość, że istnieją serwisy udostępniające legalne treści bez konieczności płacenia pieniędzmi (płacimy wówczas zwykle uwagą poświęconą na oglądanie reklam) i że istnieją serwisy pobierające opłaty za transfer danych cyfrowych treści, których dystrybucja jest nielegalna – czyli paserstwo: zarabia jedynie pośrednik, a nie właściciel/twórca. Oczywiście możliwa jest też sytuacja odwrotna – legalny serwis pobiera treści, nielegalny – zarabia na reklamach. Zatem jak je odróżnić? Niestety nie ma idealnej metody. Pozostaje zaufany spis podobny do list Izb Adwokackich, Izb Lekarskich, Krajowego Rejestru Sądowego, etc. Próbę takiego spisu podjęło IAB – rodzaj oddolnego internetowego regulatora rynku, który w ramach akcji www.ogladaj-legalne.pl zrzesza legalnych dystrybutorów treści cyfrowych i pozwala im identyfikować się logotypem organizacji. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy serwis jest legalny – powinien poszukać go spisie na stronie internetowej akcji antypirackiej. Selekcja jest niezwykle prosta – bo kilkunastu raptem dystrybutorów treści posiadających niemal 100% rynku w Polsce – weryfikuje komu licencji na treści udzieliło, więc pozostali dostawcy treści są z założenia podejrzani o nielegalny obrót.
Niezależnie od kwestii spisów czy oznaczeń funkcjonują duże platformy dystrybucji producentów takich jak SAMSUMG, APPLE, SONY, PANASONIC, LG, MICROSOFT, GOOGLE. Aplikacje w SMART TV czy sklepach typu AppStore (iOS), GooglePlay (Android) czy Windows Store (Microsoft WIndows) przechodzą proces weryfikacji – zarówno pod kątem zawartości jak i legalności treści.
Szara strefa, czyli luki w prawie
Żeby sytuację jeszcze bardziej skomplikować należy wspomnieć o serwisach, które w świetle prawa nie udostępniają treści, a jedynie usługę transferu lub kontakt z miejscami, gdzie ta treść się znajduje. To serwisy hostingowe, które pozwalają ludziom gromadzić dane w chmurze (co jest legalne) i udostępniać treści innym osobom (w domyśle znajomym) co też jest legalne. Problem zaczyna się, gdy osoby udostępniające bez ograniczeń kopie cyfrowe treści pozwalają oglądać i pobierać innym osobom, które zwykle nie są ich znajomymi. Bo trudno przypuszczać, że ktoś ma 100 000 znajomych. Zatem dostawcy usługi (transferu danych) nie są winni dystrybucji nielegalnych treści. Winni są użytkownicy. To tak jakby winić PKP, że ich pociągami jeżdżą przemytnicy albo producenta noży kuchennych, za dokonane nimi morderstwa.
Ale dwuznaczność tej sytuacji polega na tym, że serwisy te wynagradzają osoby udostępniające treści za ich atrakcyjność. „Im więcej osób ściągnie z Twojego konta więcej danych – tym więcej ściągający treści użytkownicy nam zapłacą i tym samym my więcej zapłacimy Tobie w podzięce za generowanie ruchu. Zatem w Twoim interesie - Drogi użytkowniku - jest uploadować na konto jak najbardziej atrakcyjne treści.”
W teorii chodzi o „prywatne filmiki z imienin cioci”, a w praktyce o filmowe i muzyczne hity, dystrybuowane bez pozwolenia na kopiowanie i udostępnianie. I dlatego niemal wszystkie tego typu serwisy udają, że nic nie wiedzą o obrocie nielegalnie rozpowszechnianymi treściami i że szczerze się martwią, jeśli zdarzy się taki niedobry użytkownik wprowadzający do udostępnienia nielegalnie pozyskane treści. Żadna z tych firm nie ma jednak odwagi zarejestrować się w Polsce i ustanowić zarząd odpowiedzialny za działalność spółki w ramach prawa UE.
Niestety kolejnym elementem utrudniającym identyfikację z punktu widzenia użytkownika jest uczestnictwo w łańcuchu transakcyjnym powszechnie znanych i uznanych legalnych marek, czy to na poziomie płatności: VISA, MASTERCARD, BANKI, OPERATORZY GSM (PLUS, T-MOBILE, ORANGE, PLAY) czy to na poziomie emisji reklam. Jak użytkownik ma mieć wątpliwości co do legalności dostawcy, skoro współpracują z nim banki, systemy kart płatniczych, a reklamują się znane i szanowane marki?
Norma społeczna wykształciła i wymusiła na razie jeden element etyki biznesowej – duże firmy nie reklamują się na stronach z pornografią. Zaczynają się już pozytywne zachowania, w których duże szanujące się marki wycofują się z reklam na stronach z nielegalnymi treściami, ale to na razie nieliczne przypadki i tylko nowa norma społeczna zmusi te marki do unikania reklam tam, gdzie są nielegalne treści. A tym samym odetnie od dochodu paserów i złodziei.
Quo vadis Domine?
A właściwie jakie są skutki tego problemu z nielegalną dystrybucją? Dokąd zaprowadzi nas ta sytuacja? Odpowiedź wcale nie jest jednoznaczna, bo to zjawisko ewoluujące. Można przewidywać, że nastąpi erozja systemu produkcji i kiedy nie będzie cyrkulacji pieniądza system stanie się niewydolny. Bez dochodów nie będzie pieniędzy na kolejne produkcje. Bez deszczu – studnia wyschnie. Ale może też zmienić się model biznesowy i coś, co dziś postrzegamy za jawne łamanie prawa stanie się opoką dla nowego systemu obrotu treści. Przyzwyczajenie, że wszystko jest za darmo i zawsze dostępne, wygra z modelem płacenia detalicznego. I będzie tak, jak z drogami – jeździmy po nich za darmo, bo opłaty za nie zawarte są w cenie paliwa. Być może nawet zdarzy się tak, że dzisiejsi piraci zostaną okrzyknięci prorokami – socjalistami popkultury, a opłaty za treści staną się akcyzą w rachunku za Internet, rozdzielane tak jak opłaty za połączenia telefoniczne. Może.
Kaganek oświaty
Tak czy inaczej świadomość konieczności opłacania wytworów czyjejś pracy jako norma społeczna jest pożądana i pomoże w kształtowaniu przyszłych modeli rozliczeń. Dlatego tak ważne jest, by w tej świadomości wyrastali młodzi ludzie i by z tak ukształtowaną normą opuszczali szkoły. To wielkie zadnie dla nauczycieli i systemu edukacji. Delikatne, trudne i niejednoznaczne, a zarazem wymagające wiedzy
o nowym świecie. Zatem zadaniem nauczycieli powinno być kształtowanie postaw, a zdaniem środowisk zajmujących się produkcją, dystrybucją i nowymi mediami powinno być edukowanie nauczycieli
i rozjaśnianie mroków nowych wirtualnych światów.
Kamil Przełęcki
Warszawa 08.09.2015